poniedziałek, 17 marca 2014

Walentynki z Ol-ką


Prolog: Iggy Pop - The Passenger

Pierwsze słoneczne promienie tego roku przyjąłem jak zawsze bez entuzjazmu. Człowiek śpi spokojnie, a tu przez okno wdzierają się agresywne i nieprzyjemne fale świetlne. Jeśli już przyszło mi mieć do czynienia ze słońcem, to nie będę się przed nim ukrywał. Wyszedłem zatem naprzeciwko, aby rozpocząć kolejny rok autostopowych przygód.


            

Znany Wam z relacji „Linia 371” Łukasz „Kolejarz” Urbański złożył mi wizytę  trzynastego lutego. Następnego dnia były walentynki. Mieliśmy się tego dnia spotkać z Ol-ką. Najbardziej rozpaloną damą, jaką dane mi było poznać. Ol-ka jest raczej ciemnej karnacji. Jest bardzo towarzyska, ale i nieuchwytna. Jeździ codziennie pomiędzy Wolsztynem a Lesznem. Marzy o niej każdy miłośnik kolei…


             
Czy wiecie już, o kim lub raczej o czym mowa? Oczywiście mowa o legendarnym parowozie Ol-49. Widok tego pojazdu nie był niczym zadziwiającym jeszcze w latach 90. XX wieku. Budowane w latach 50. XX w. powszechne w polskim kolejnictwie. Kilka sztuk zostało nawet zakupionych przez Koreę Północną.



Plan trasy był już obmyślony. Wyruszyliśmy autostopem z Zielonej Góry do Wolsztyna. Tam posililiśmy się pizzą zamówioną w lokalu należącym do kuzyna Łukasza. Po posiłku udaliśmy się do istnej mekki europejskich miłośników kolei, miejsca znanego również osobom niezwiązanym z tym klimatem. Do wolsztyńskiej PAROWOZOWNI.

Zwiedziliśmy cmentarzysko parowozów oraz garaże dla tychże pojazdów. Łukasz oczywiście był pełen zdumienia i znał dobrze całą parowozownię (czasami żartuję mówiąc do niego, że wie nawet, jakie maszynista jadł śniadanie – taki to specjalista od kolei). Po dokładnych oględzinach wszystkich ciekawszych punktów zebraliśmy manatki i wyruszyliśmy w stronę dworca kolejowego. Kupiliśmy bilety do Leszna (to tam Ol-ka wykonuje kurs) i czekaliśmy na odjazd, wielkiej machiny. 

 Wsiadłem do wagonu, nastąpił odjazd. Kłęby dymu buchały z komina zostając po bakburcie. Tutaj warto wspomnieć, że relacja Wolsztyn – Leszno to JEDYNA trasa w EUROPIE, gdzie parowóz jeździ regularnie i jest wpisany w rozkład jazdy.

  
Największym plusem jazdy było uczucie bezgranicznej wolności. Siedzieliśmy w ostatnim wagonie, widzieliśmy torowisko w tyle i niczym się nie przejmując jechaliśmy w promieniach słońca. Leszno również przywitało nas pogodą słoneczną. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, toteż zrobiliśmy przechadzkę po mieście. Nie przeżyliśmy szczególnych przygód. Nadałem pocztówkę i skierowaliśmy się w drogę powrotną do dworca kolejowego.




Podróż powrotna okazała się znacznie ciekawsza ze względu na porę nocną. Jechaliśmy przez pola i lasy, przy pełni księżyca. Światło nieśmiało przebijało się pomiędzy kołami. Czoło pociągu dudniło wyrzucając kolejne porcje dymu. Powyższe czynniki sprawiły, że czułem się jakbym jechał do Hogwartu!


Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i nastąpił moment przyjazdu do Wolsztyna. Było ciemno, a jedyną formą powrotu był autostop. Ponad trzydzieści minut czekaliśmy na podwózkę. Na szczęście zawsze znajdzie się ktoś, ktoś wyrozumiały i udało się powrócić do Zielonej Góry jeszcze tego samego dnia.


Nie przeżyłem szczególnych przygód, jednak każda podróż edukuje. Cieszę się również, że miałem możliwość przejazdu jedyną w Europie linią obsługiwaną przez lokomotywę parową. Niestety z dnia na dzień sytuacja polskiej kolei jest coraz gorsza, a linia jest zagrożona. Polecam każdemu zrobienie jednodniowej wycieczki, której celem będzie przejazd pociągiem ciągniętym przez parowego smoka. Korzystajmy póki możemy, bo nie wiadomo, czy  niebawem będziemy mieć możliwość wsiąść do Hogwart Expressu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz