środa, 20 marca 2013

[ZB] Na piwo do sąsiada

Był piątek, mroźny styczniowy wieczór. Wraz z czterema panami siedziałem w kanciapie, przy najbardziej męskim z trunków. Gitara, flaszeczka i ogórki, jak to w męskim gronie. Nic nie zwiastowało nachodzących wydarzeń.
Około godz. 22 dostaję SMS. Wywnioskowałem tylko jedno- będzie trip. Nadawcą był oczywiście Bronek, który zapraszał do natarcia na Pragę. No to jechane!






 
We wtorek, 22 stycznia, Bronek zjawia się u mnie. Obmyślamy strategię by następnego dnia o 7 rano rozpocząć stopowanie. Plecaki spakowane, stówka w portfelu. W kilka chwil mamy pierwsze auto, które podwozi nas na żarską stację Lotos. Stamtąd docieramy do słynnej "Hitlerstrasse" czyli DK18. 



Nie udaje się nam złapać żadnego kierowcy, który jedzie bezpośrednio do Czech. Granicę przekraczamy pieszo w Zawidowie. Całe polsko- czeskie pogranicze, usłane dawnymi budowlami, wygląda jak z przedwojennej pocztówki.


Po południu dojeżdżamy z Tadkiem do czeskiego Frydlantu. Tadek udzielił nam kilku wskazówek odnośnie naszych sąsiadów oraz wyjaśnił, dlaczego nie powinno się w Czechach używać słowa 'szukam'. 



Wartym odnotowania jest fakt, że jeżeli Czesi podróżują osobówką, to w 8/10 przypadkach jest to Skoda. Niestety, owe Skody nie chciały się zatrzymywać. Szczególne nadzieje obieraliśmy zatem w innej marki autach. Bronek nie chce straszyć kierowców tabliczką 'Praha' zatem piszemy 'Liberec'. Po prawie godzinie, zatrzymuje się Jana. Przemiła nauczycielka chemii. Rozmawiamy z nią po angielsku, głównie o hokeju. Pytamy też o drogowe wskazówki .


Do stolicy docieramy o g. 22. Zanim jednak to nastąpi, łapiemy dwie godziny w Libercu. Kompletnie nic. Godzina 17, robi się ciemno. Zmarznięci, buty przemoczone. Co by tu zrobić? Szukamy hostelu. 250KC? Za dużo jak na pierwszy dzień. Postanawiamy ratować się autobusem. Bilet kosztuje nas 95KC od osoby. Komfortowy autobus i śliczna stewardessa(Wtedy, po raz pierwszy zakochałem się podczas tej wyprawy. Później było chyba jeszcze z 6 takich akcji), po pięciu kwadransach jesteśmy przy stacji metra Cerny Most w Pradze. A stamtąd z 17km do centrum. Jedziemy metrem, jeden półgodzinny bilet to koszt 24 KC.

Około północy jesteśmy w centrum, niestety, w Chilli Hostel, gdzie mieliśmy nocować. Ceny okazują się być inne, niż te podane w sieci. 300KC za noc? No way! Szukamy hostelu chyba z godzinę, aż zawołałem: "Robimy po mojemu". Oznacza to tylko jedno- klatkę schodową. Znaleźliśmy nawet odpowiednią rezydencję bez domofonu. Wtem, Bronek znalazł hostel gdzie noc kosztowała nas 120KC. Niestety na drugą noc nie ma już miejsc i rano po wyprowadzce zostajemy odprowadzeni do drugiego, równie zbawiennego hostelu.


Piwo to obowiązkowy punkt programu. Szukamy jak najmniej sztucznych miejsc, gdzie serwują ten napój. Niska cena piwa, dym papierosowy(w Czechach w wielu barach można palić), gwar, uśmiechnięte twarze tubylców- jak najbardziej autentyczne środowisko. Warto było zajść do Fandy.


Łazimy po mieście, oglądamy mało atrakcyjne turystycznie zakątki miasta(gdyby nie ta tułaczka, nie znaleźlibyśmy naszej magicznej piwnicy). Wychodzimy stamtąd ok. 15 po czym z wolna kierujemy się na starówkę.


Ok. 16.30 wchodzimy na Most Karola. Jednym z zadań jakie sobie postawiłem, było wciągnięcie tabaki z tego mostu. Posypawszy najpierw Bronkowi, a następnie sobie, wciągamy porcyjkę.


Mnóstwo turystów, z czego sporo to Azjaci. Skoro Azjaci to zdjęcia. Udało nam się załapać na fotkę.


Podziwiamy krajobraz Pragi. Niesamowita architektura. Wszystko sprawia wrażenie, że miasto przez sto lat nie zmieniło się, nawet o cegłę.


Przemierzając starówkę, zachodzimy na pocztę, która pracuje na trzy zmiany. Skwer św. Wacława również nie umyka naszej uwadze. 


Autostop daje uczucie wolności. Poczuliśmy je od pierwszego do ostatniego kilometra. Towarzyszyło nam również w czeskiej stolicy. Tylko ta forma, oprócz zwiedzania, umożliwia też odkrywanie świata.


Przechadzając się starówką, zauważyliśmy kolejne ciekawe zjawisko. Żółte taksówki. Prawie każda jest żółta. Jedyne co odróżnia je od nowojorskich to marka, oczywiście jest to Skoda.


Zaczyna robić się ciemno, toteż udajemy się do naszej bazy. Przez osiem godzin łaziliśmy po mieście, warto się odświeżyć i pomyśleć co dalej. Zapasy z domu pokrzepiają duszę i ciało. Hostele mają świetne wyposażone kuchnie. Nie ma problemu z podgrzaniem posiłków. 

Te nietypowe posągi bardzo zaciekawiły Michała.

 Ruszamy szukać oznak nocnego życia w Pradze. Znajdujemy lokal, którego zielone światło bije na zaśnieżony chodnik a z drzwi wychodzi wesoły, podchmielony, starszy pan. Oho, tu będzie klimat. Nie myliliśmy się. Ku mojemu zdziwieniu, w tej spelunie pracowała za barem całkiem ładna pani. Lokal zdał egzamin, wypiliśmy duże piwo i ruszyliśmy dalej. W dalszym ciągu jesteśmy zafascynowani lokalną architekturą. Wszędzie czuć przedwojenną nutkę a Wełtawa... cóż, Wełtawa jest piękna...



W końcu docieramy do eldorado. Speluna przez duże S i jak do tej pory najlepszy bar w jakim byłem. Ale speluna w sensie pozytywnym. Niestety nie mamy zdjęć tego przybytku, toteż kilka słów o niecodziennym wystroju. Wszystko wygląda niczym dawna, piwniczna karczma, oświetlana świecami. Z kandelabrów i kinkietów zwisają tony wosku. Na jednej ścianie na skos przymocowany krzyż, w kącie choinka ubrana szmatami, na innej ścianie wiszą popękane winyle, są też stare sanki. Do sufitu przymocowany rower dziecięcy. Bardziej przypomina to graciarnię niż bar. Na podłodze pełno kurzu jakby nikt tego nie sprzątał przez tysiąclecie. Pajęczynki, te sprawy.W drugim skrzydle pomieszczenie nazwane przez nas 'VIP Room'. Mała sala, pod ścianami stare tapczany, fotele. Dojść do nich można... po desce, która kończy się na stole.

Podejrzewam, że w Polsce taki lokal nie miałby wielu gości. Tymczasem tu, wszystko pękało w szwach. Przedstawiciele najróżniejszych narodowości i klas społecznych. Od pijaczków, przez studentów, turystów, na facetach w garniturach kończąc.

Spotkaliśmy tu dwie urocze studentki ze Słowacji, które edukują się w Pradze. Nie mało koron zostawiliśmy w kasie. O godz. 2 zakończyliśmy posiedzenie. Odprowadziliśmy nasze nowe znajomości, uprzednio wymieniając kontakty.


Morfeusz zabiera nas do swojego królestwa o 3 nad ranem. Pobudka o 7 rano. Można czuć się nie wyspanym a tu czas ruszać dalej. Wymeldowanie kilka minut po godz. 8. Śmigamy do metra i wracamy na Cerny Most. Tam jest nasz wylot(tu ukłony dla autostopem.net). Znalezienie dobrego miejsca nam trochę zajęło. Obraliśmy zły kierunek i straciliśmy godzinę. Na szczęście wróciliśmy w odpowiednie miejsce, gdzie już stał jeden autostopowicz z tabliczką 'HK', co oznacza Hradec Kralove. My również tam jedziemy. Facet złapał stopa dość prędko, ale my czekamy ponad godzinę przy temperaturze -8. W końcu biały wóz dostawczy nas zgarnął. Kieruje go "Peter, co jechał z Monako".


Gdy powiedzieliśmy Peterowi o naszej sytuacji, pierwsze co powiedział, to znane, polskie słowo na K. W aucie nabieramy ciepła niczym krokodyle. Powstaje kartka 'Do domu'. Na którą staramy się złapać polskich truckerów. Tabliczka prędko przynosi rezultat w postaci Maxa. Ten kierowca opowiada o podróżach, które odbywał ciężarówką do Rosji i Norwegii. Oczywiście pytamy o te państwa, szczególnie o zapisy prawne odnoszące się do włóczęgostwa i autostopu.


Z Maxem do Kłodzka, a stamtąd z Anią i Jarkiem. Podróż mija wesoło. We Wrocławiu jednak czas się rozstać a tu autostrada. Stacji nigdzie nie widać. Stajemy na pasie awaryjnym. Dostajemy nieco wałówki(nie miałem okazji próbować, ale Bronek zachwalał ponad wszystko). Następnie bierzemy udział w jednej z moich ulubionych dyscyplin sportowych tj. Bieg przez trójpasmówkę. Trafiamy na jakiś pusty MOP. Ja nie mam wielu nadziei, kierowcy zjechali już na weekend, natomiast Bronek wesolutki. Nie wiem co nam sprzyjało. Jego wesołe podejście, czy natura autostopu, ale po kilkunastu minutach zabieramy się z Waldkiem do Legnicy. Jedną nogą w domu.

Waldek 'krzyczy' na CB i wysiadając na stacji paliw, mamy już nagrany transport do Żar. Tam wysiadamy na wylocie z DK18. Na szczęście szybko zostajemy zgarnięci. Ja wracam do domu, Bronek natomiast jedzie na Zieloną Górę i dalej na Krosno Odrzańskie. Wszystko bez problemów.


W LICZBACH:
1 marzenie wykreślone z listy Zapałka
2 podróżników
3 dni
15 kierowców
59 złotych wydatków koniecznych, co daje nam:
355 czeskich koron
ok. 655 kilometrów autostopem

Krzysztof "Zapałek" Zapalski
podróżnik, autostopowicz, włóczykij

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem waszego uporu i fantazji :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż... Wow. Świetna relacja :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Krzysiek i to jest piekne,bez wiekszych wydatkow,a ile ekscytujacych miejsc.Nie tylko lezac dupa na plazy i wystawiajac wielki kaldun.Hehe

    OdpowiedzUsuń