Mając dwadzieścia trzy euro... Stary worek marynarski...
Ulubiony śpiwór... Bez namiotu... Wyruszyłem... Sam... Po widok z Wieży
Eiffel’a... Po przypływ Mont Saint Michel... Po marzenia...
Na wstępie pragnę Was, Drodzy Czytelnicy, przeprosić za opieszałość w pisaniu relacji. Spowodowana została przeprowadzką i natłokiem
zajęć związanych z rozpoczęciem studiów.
Jednocześnie podaję do oficjalnej informacji, iż zakończona została współpraca pomiędzy mną, tj. Krzysztofem Zapalskim a.k.a. Zapałek a Michałem Milianem a.k.a. Bronek. Zakończona została jedynie współpraca związana z blogiem, który od teraz prowadzić będę samodzielnie. Relacje między nami pozostają oczywiście jak najbardziej przyjazne a powód zakończenia współpracy jest naszą wewnętrzną sprawą.
KICKOFF
O celu wyprawy zadecydowała chwila patrzenia na listę
marzeń. Nie miałem odpowiedniego zabezpieczenia finansowego, toteż zaplanowałem
przeprowadzić ekspedycję „na szalonego Anglika”. W jednej z telewizji można
było swego czasu oglądać program, gdzie łysy Anglik podróżuje po Europie mając
5€ na dzień. Ja miałem 23€ na... nie wiadomo ile dni.
Sprawdzone- Wieża Eiffla dalej stoi |
Wyruszyłem 16 września o 6.30. Niezbyt znakomita pogoda, tj.
całkowite zachmurzenie i mżawka w najmniejszym nawet stopniu nie potrafiły
przemóc mojego hartu ducha. Wszak przez prawie całe wakacje pracowałem tu i
ówdzie i wreszcie udało mi się opuścić dom na dłużej. Łapanie autostopu było
nieco skomplikowane i zanim dojechałem do polsko-niemieckiej granicy zegar wskazywał
czas pomiędzy godz. 9 a 10.
École militaire |
Na szczęście jazda była przyjemna, podwoził mnie Krzysztof.
Klimaciarz. Spotkanie klimaciarza w trasie wiąże się z radością, rozmową o
muzyce i złotych czasach polskiego punka. Występuje też standardowe pytanie i z
reguły standardowa aczkolwiek ciesząca odpowiedź:
-A czego to się kiedyś słuchało?
-Dezerter, Sedes, Siekiera (i tu często się pojawia szeroki
uśmiech).
Mój szofer opowiadał, jak to za młodu popalał pewną roślinę
pochodzącą głównie z rejonów Kaukazu i Dalekiego Wschodu oraz jak mieszkał na
squotach. Dojeżdżamy do parking Uhry, gdzie szukam kolejnego transportu...
Spotykam pewnego wrocławianina, który na moje nieszczęście
ma już pasażerów na gapę - łotewscy hitchhikerzy. Poszukując dalej podwózki
spotkałem Darka. 24 godziny później znalazłem się w Paryżu. Darek, trucker z
mazurskich stron, okazał się wybornym gospodarzem. Przejechałem z nim mnóstwo
kilometrów. Co ciekawe - również stary klimaciarz. Rozmawialiśmy szczególnie o
numerach, które miały miejsce za czasów szkoły. Jednak nie był to jedyny temat -
spędziliśmy razem sporo czasu a w kabinie ciężarówki porusza się niejedno
zagadnienie...
MAGIA KRÓTKICH PAUZ
Podczas jazdy zostałem oczywiście odpowiednio ugoszczony.
Tutaj pojawia się zagadnienie, które zawsze podczas jazdy wydaje mi się
świetne. Sprawa, która dla kierowców jest czymś normalnym a nawet niekiedy
uciążliwym, dla autostopowiczów bywa niekiedy piękna. Chodzi o krótkie pauzy.
Wiadomo, tachograf nakazuje kierowcy powziąć odpowiedni czas odpoczynku. Wtedy
to następuje zatrzymanie pojazdu, śniadanie, rozprostowanie nóg. Wyobraźcie
sobie, jak miłym uczuciem jest oglądanie zachodu słońca, przy dobrej muzyce i
kawie. Do tego rozmowa. O czym rozmawia się podczas pauzy? O starych
karabinach!
Czajnik nie próżnował |
Niemcy to kraj, w którym mimo wyśmienitych dróg, są
nieustanne remonty nawierzchni. Nie znany jest tego dokładny powód. Mimo to,
natężenie ruchu jest zawsze olbrzymie. Szczególnie na trasach tranzytowych.
Jednakże nie utrudnia to jazdy. Podróż przebiegała bez nieprzyjemnych zajść,
poza jednym ponad godzinnym korkiem.
ŻEGLUGA ŚRÓDLĄDOWA
Jadąc przez Niemcy nie widziałem
zbyt wiele szczególnych miejsc. Trudno się dziwić obserwatorowi zza szyby
pojazdu. Flora jednakowa jak w Polsce(będzie tak aż po Atlantyk, wszak
poruszałem się po bardzo zbliżonych do siebie szerokościach geograficznych). Wśród
przedstawicieli lokalnej fauny szczególnie dają się poznać miniaturowe
króliki, żyjące w okolicach autostrad (Francja). Zaobserwowałem również doskonałe
wykorzystanie rzek. Liczne kanały i barki po nich pływające. Nie inaczej było w
Belgii i Holandii.
Dunaj to nie jest na pewno |
Podczas pokonywania trasy, przekroczyliśmy Niemcy, Belgię
oraz Holandię. Wszędzie gdzie tyko się zatrzymujemy, staram się złożyć podpis:
„Tu byłem - Zapałek”. Słuchanie stacji radiowych Beneluxu nie zachwyciło mojego
słuchu. Rzekłbym nawet, że ten zmysł nieco ucierpiał przy tej czynności.
WIECZORNY CHŁÓD
Dojechaliśmy do Lille (francuskim - w Belgii też jest takie
miasto). Za miastem znaleźliśmy z problemami postój. Zbliżała się noc, a o
nocleg było bardzo ciężko. Padał deszcz, do tego wiatr. Poprosiłem więc rodaka
o pomoc. Udało się i do listy dziwnych miejsc noclegowych dopisuję kabinę
ciężarówki. Przedtem jednak wypiliśmy po piwku - był to znany i lubiany szczególnie
na Kaszubach Specjal.
Tej budowli chyba nie trzeba nikomu przedstawiać |
Górne łóżko, czyli jaskóła, to niezbyt wygodna lokalizacja ze
względu na moje gabaryty. Rekompensacją było ciepło, brak wiatru i opadów.
Szczęśliwie przetrwałem noc i następnego dnia ruszyliśmy razem w dalszą trasę.
NA SZALONEGO ANGLIKA
Następnego dnia, tj. 17 września, przed południem byłem już
na jednej z obwodnic Paryża. Przejechałem pod wielkim tunelem znanym jako
Tunel Roosevelta oraz obok lotniska de Gaulle’a. Pasy startowe tego lotniska
biegną ponad autostradą i ciekawym widokiem jest zobaczyć startujący samolot
zaraz ponad głową.
Wysiadłem na obwodnicy Paryża. Nie mając zbyt wielu
pieniędzy, postanowiłem sposobem Anglika Leona spoufalić się z lokalną
ludnością. I tak pierwsza próba rozmowy, zakończyła się wytyczeniem mi trasy do
Paryża oraz postawieniem dwójki na bilet. Automat na bilety nie działał, więc
podmiejskim autobusem jechałem na partyzanta. Po drodze rozmawiałem z uczniami
jednej ze szkół.
CHAMP-DE-MARS
Cena biletu jazdy koleją RER wyniosła mnie 2,60€. Udało mi
się dostać do planowanej stacji - do Pól Marsowych. Tam jak wiadomo, stoi WIEŻA
EIFFLA. Postanowiłem wejść schodami, co kosztowałoby mnie 3,50€. Schodami można
dojść do mniej więcej połowy wieży. Dalej można jedynie jechać windą, co jest
jednak droższe. I znów rozmawiałem z ludźmi, czy nie udałoby się postawić mi
biletu na wjazd. Zaczepiało mnie mnóstwo imigrantek, RZEKOMYCH wolontariuszek.
Zbierały na cele dobroczynne... Bez indentyfikatora i legitymacji, zbierały
pieniądze i podpisy na śmiesznej liście wydrukowanej w najbliższym punkcie
ksero. Wiele jest kombinatorskich sposobów na zarobienie pieniędzy...
Ujrzałem wieżę, jej wielkość i umiejscowione przy niej Pola
Marsowe. Szwędałem się tu i ówdzie przez ponad godzinę, myśląc też o tym, co
można zjeść i jak spędzić spokojnie noc w przyjaznych warunkach(nie pada, nie
wieje, nie ma w okolicy złodziei ani stróżów prawa).
ADRIAN
Spacerując po Polach Marsowych, spotkałem pewnego
backpackera. Nie był to na pewno turysta, ani też tubylec. Plecak, fryzura i
rysy twarzy mówiły o tym aż zanadto. Po chwili rozmowy okazał się być...
Polakiem mieszkającym w Londynie. I jak to Polacy na obczyźnie, szybko
nawiązaliśmy kontakt. Suma na wejście na wieżę była już uzbierana, zatem razem podjęliśmy
się próby jej zdobycia. Niestety, budowla jest dostępna tylko dla osób z
podręcznym bagażem. Łatwo dogadaliśmy się co począć - pierwszy wjechałem ja,
Adrian pilnował bagażu, a później nastąpiła zamiana.
Wiatrak na Moulin Rouge dalej się kręci |
Widok z Wieży Eiffla - niesamowity. Nie do opisania. Dostałem
się na jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc świata. Oczywiście, musiałem
dokonać tego, po co to całe przedsięwzięcie miało miejsce - spełnienie jednego z
marzeń. Jednego z siódemki moich największych marzeń - splunięcia z Wieży Eiffla.
Możecie uznać ten fakt za niekulturalny a wręcz obrzydliwy,
ale któż z nas będąc dzieckiem, nie pluł z okna na piętrze celem obserwacji
prędkości spadku wytworu jamy ustnej? Podobno faceci są dzieciakami do końca
życia, zatem wszelkie wątpliwości powinny być już rozwiane.
Po dokładnym odmierzeniu liczby schodków wieży, tj. 670
nastąpił czas by w końcu zejść na dół. Udaliśmy się pod Łuk Triumfalny w
Paryżu. Jak to często bywa przy bezpieniężnym podróżowaniu - weszliśmy wejściem
pod prąd, aby ominąć możliwe opłaty. Dookoła budowli wielkie rondo - ruch
nieustanny we wszystkich kierunkach, ale w końcu udaje się zrobić kilka zdjęć i
obejrzeć ten monument.
Marynowane grzyby z domowej spiżarni, bardzo przypadły Adrianowi do smaku |
W końcu jednak przyszedł czas na posiłek. Spożyliśmy go w
parku de Monceau. Otworzyłem plecak i co tylko miałem zostało podzielone, a
były to kiepskie zapasy. Jednakże posililiśmy się i udaliśmy się na Plac
Pigalle. Na tym placu NIE MA KASZTANÓW. Są natomiast sex-shopy i burdeliki.
Wieczór był ciepły, zatem francuskiego wina próbowaliśmy w plenerze. Nie
znaleźliśmy legendarnych win w kartonach, toteż piliśmy trunki w cenie ok. 5
oraz 7,5€. Dodatkowo zrobiliśmy kilka zdjęć - wiatrak na Moulin Rouge dalej się
kręci.
KOŚCIÓŁ ŚW. TRÓJCY
Gdy noc rozpostarła już swe ręce nad miastem, należało znaleźć przystań, miejsce noclegowe. Adrian był wprawiony w szwędaczce i bardzo dobrze obaj wiedzieliśmy gdzie możliwy jest spokojny sen. Najlepszym miejscem okazał się Kościół de la Sainte Trinité.
Pomiędzy środkowym a prawym wejściem stoi jak widzicie filar. Za tym filarem przetrwałem noc. |
Między jednym a drugiem filarem przed kościołem udało się
przetrwać noc. Nazajutrz, czyli 18 września umyłem włosy w łazience w jednej z
restauracji typu fast-food. Stamtąd poszliśmy obejrzeć dziedziniec Luwru.
Znakomite budowle i setki rzeźb na budynkach. Ruszyliśmy w stronę Katedry Notre
Dame. Tutaj uwaga, którą zamieszczam na prośbę mojego szanownego czytelnika, tj.
Patryka z Chełma. Paryżanki sa piękne, taki wynik obserwacji. Mnóstwo ślicznych
kobiet, do wyboru do koloru, wszelkich ras i narodowości. Niekiedy dostawaliśmy
oczopląsu.
"Kłódkowy most" |
GARGULCE NOTRE DAME
Dotarliśmy do katedry. Jak wszędzie przy ciekawych
budowlach, mnóstwo Azjatów robiących dziennie miliony zdjęć. Jako że Adrian
miał z sobą lornetkę, oglądaliśmy w pierwszej kolejności ten gotycki ośrodek
katolickiego kultu z oddali. Gargulce, diabły, chimery i inne straszydła dalej
obserwują miasto z oddali. Zastanawialiśmy się, po co na kościele umieszczono
takie piekielne potwory, a odpowiedź brzmi: Mają odstraszać złoczyńców i
obserwują każdego niegodziwca. Dostrzegają łotrów. Poza tym gargulce przez
swoje paszcze odprowadzają wodę deszczową.
Backstage katedry Notre Dame, niczym Imperialne Miasto Cyrodiil |
W środku budowla jest imponująca. Mrok i tajemnice są
wszechobecne. Byliśmy tam w dzień, ale szczególne wrażenie musi być wywierane w
nocy.
PARK LUKSEMBURSKI
Kolejną stacją na naszym szlaku był Park Luksemburski, gdzie
spokojnie zjedliśmy co tam nam zostało. Tam też wypiliśmy doskonałe piwo
Kronenbourg. Na szczęście wolno tam pić parkowce. Niestety również oprócz
dobrego humoru towarzyszył nam deszcz. Przemoczeni wyruszyliśmy na cmentarz na
wzgórzu Montmarte.
Dziedziniec Luwru |
Park Luksemburski |
Cmentarz, ten olbrzymi to też warty uwagi obiekt. Łaziliśmy
tu i ówdzie po tym bajkowym miejscu, dobrym do zabawy w chowanego. Stare
pomniki i grobowce, porośnięte mchem i bluszczem. Znakomite obeliski sprawiały
jakbym był na cmentarzu nr 1 Nowym Orleanie. Po włóczędze usiedliśmy w końcu w
spokojnym miejscu, gdzie jedliśmy delicje oraz piliśmy cydr. Ów cydr nie
należał do najsmaczniejszych.
Cmentarz na wzgórzu Montmarte
Wędrowaliśmy dalej w górę wzniesienia, gdzie nad miastem
znajduje się Bazylika Sacre Coeur. Ten budynek w stylu romańsko-bizantyjskim
zbudowano z trawertynu, czyli białego granitu. Nie ma słów, aby opisać ten cud. Na
zewnątrz jak i w środku zapiera dech w piersiach, toteż jednogłośnie z moim
kompanem orzekliśmy, że warto było wspinać się na szczyt Montmarte.
Bazylika Sacre Coeur |
W Paryżu trudno znaleźć jakiekolwiek bramy czy wnęki, gdzie
można rozbić obóz i zanocować. Budynki sąsiadujące tak naprawdę ciągną się
nieprzerwanie, bez luk. Ciężko zatem o prosty winkiel za którym można przespać
noc.
ZNAJOMY GŁOS
W moim atlasie Paryża nie znaleźliśmy drogi prowadzącej do
wylotu. Udaliśmy się zatem na stację metra, aby poszukać odpowiedniej mapy
miasta. Przy tablicy, na której mapa się znajdywała, usłyszałem dialog złożony
ze znajomych mi słów a brzmiał on mniej więcej:
- Dobra, to którędy jedziemy?
- Ta linia chyba będzie najlepsza.
Po chwili rozmawialiśmy już z polską parą. Autostopowicze,
którzy wracali z Barcelony. Tak się składa, że łapali już autostop z Paryża i
narysowali mi mapę prowadzącą do odpowiedniego miejsca. Wieczorem wyruszam z
Adrianem do wskazanego punktu. Po drodze jeszcze zachodzimy na kąpiel.
A jak się może włóczykij umyć w Paryżu? Otóż są tam toalety
ustawione przy drogach. Obiekty dość obszerne. Oczywiście przy każdej gablocie
znajdują się krany. Toteż wziąwszy przyrządy kąpielowe zaszedłem do jednej z
takich toalet, czysty i pachnący ruszyłem dalej.
ZA WINKLEM
Tym razem miejsce w którym spędziliśmy noc nie było jakimś
charakterystycznym. Po prostu pomiędzy murkiem a jakimś budynkiem. Byle do
rana. Rano stanęliśmy na wylocie. Adi z tabliczką „Toulouse”, ja „Le Mans”
Czyżby bateria znów była rozładowana? |
LET’S GO
Dzień 19 września był pochmurny i lekko deszczowy. Im
bardziej na zachód, tym bardziej ponuro. Moja trasa była zaplanowana
następująco. Dojechać jakkolwiek do Oceanu Atlantyckiego. Udało się to jeszcze
tego samego dnia, na kilka przesiadek. Ocean zobaczyłem w miejscowości
Giudel-Plage w Bretanii.
KRAINA BEZ AUTOSTRAD
W Bretanii nie ma autostrad. Tłumaczę dlaczego. Na mocy prawa
ustanowionego przez królową Annę w XVI w; drogi Bretanii są bezpłatne. Aby droga
była francuską autostradą, musi być płatna. Nie ma myta - nie ma autostrady.
Powoduje to, że chociaż nawierzchnia jest znakomita, wolno jechać 110 miast
130km/h a droga jest określana mianem ekspresowej.
INSPIRACJA GRAFIKÓW
Bretania wygląda jak lokacja miejska z gier RPG. Kamienne
budynki, drewniane okiennice. Gdyby nie samochody i obecne ubiory i kilka
nowoczesnych budynków, pomyślałbym że trafiłem w inny, epicki świat. Jeżeli
ktoś grał w serię „The Elder Scrolls”, niech przypomni sobie Calderę z Morrowind -
podobnie wyglądają bretońskie miasteczka. Przejeżdżałem też obok lasu, który
gdyby wierzyć mojemu kierowcy - był lasem legend bretońskich. Stamtąd pochodzić
miał czarownik Merlin.
Wieczorem udaje mi się dotrzeć do wspomnianej już
miejscowości Guidel-Plage. Oczywiście wskakuję do chłodnego Oceanu. Na
szczęście, wybrzeże jest plażowe, nie klifowe. Po wyjściu dostrzegłem tabliczkę
napisaną po francusku, gdzie jedynym słowem, które rozumiałem było: „E.Coli”...
Ocean Atlantycki |
No to pięknie, myślę sobie. Teraz pewnie zdechnę zanim
dojadę do granicy. Jednak po głębszej analizie uznałem, że zatoka była
przystosowywana do użytku publicznego i z obecnej niegdyś bakterii E.Coli
niewiele złego pozostało.
Widok, nad którym zawieszałem oko, był niesamowity. Co prawda
nie widziałem pełni ogromu oceanu, gdyż byłem w zatoce, ale mimo to wrażenia
były niezapomniane. Po medytacji postanowiłem wracać. Udać się w kierunku Mont
Saint-Michel. Cudu świata, miejsca, którego piękna nie da się opisać...
Wszystkie tabliczki z tras są zbierane i umieszczane w honorowym miejscu pokoju |
Noc tym razem miała miejsce gdzieś w miejscowości Guidel.
Ustawiłem się na parkingu przy swego rodzaju targowisku, przy drzwiach do
banku. Wejście było zadaszone, stąd nie obawiałem się deszczu.
POGRANICZE NORMANDZKO-BRETOŃSKIE
Bardzo dobrze wiedziałem, że Mont Saint-Michel jest miejscem
największych w Europie przypływów. Stąd też czas wyjazdu nie był obrany
przypadkowo. 20 i 21 września miały być największe w miesiącu przypływy,
związane z pełnią księżyca. 20 września zacząłem łapać autostop już na zachód.
Skutkiem tego była podwózka przez niezmiernie sympatycznego Irlandczyka oraz
również miłych dwóch afrykańskich imigrantów mieszkających w Rennes.
Kolejne marzenie spełnione! |
Góra Świętego Michała to teren sporny pomiędzy Bretończykami
i Normandczykami - jedni i drudzy twierdzą, że ten teren przynależy do ich
krainy. Wzniesienie góruje nad okolicą. Widać je z odległości wielu kilometrów
i robi imponujące wrażenie. Podczas przypływu dojść tam można tylko drogą
groblową - tylko ta droga wystaje ponad powierzchnię wody. Okoliczne pastwiska
na czas przypływu są opustoszone i zalewane wodą.
W ośrodku znajduje się katedra Abbaye. Udało mi się wejść
pod prąd do ogrodów katedry i lepiej popatrzeć na zatokę Kanału Angielskiego.
Udało mi się też wejść bez biletu do jednej z sal katedry. Niestety za daleko
nie zaszedłem w tej gotyckiej budowli, gdyż obsługa miała zbyt wielu swoich ludzi
rozsianych dokoła.
Aby obserwować w pełni piękno przypływu, należy obserwować już
dwie godziny przed pełnym przypływem. Po włóczędze, zrobieniu zdjęć oraz
wysłaniu pocztówek (przy użyciu kodu 2FABE) usiadłem na tysiącletnim murku,
spaliłem papierosa i podziwiałem to niesamowite zjawisko. To co było
powierzchnią lądu, stało się pod powłoką wodną. Tutaj też ludzie chronili się
podczas bitew - wzgórze miało znaczenie strategiczne.
MARZENIA SPEŁNIONE
Tak to spełniłem 2 1/3 wielkich marzeń. Wizyta w Mont
Saint-Michel, splunięcie z Wieży Eiffla oraz kąpiel w jednym z trzech oceanów.
Uradowany postanowiłem wracać już do domu. Z tego miejsca chciałbym pokrótce
opisać francuskich kierowców. Są wyrozumiali i pogodni. W razie konieczności
zatrzymują pojazd bez nerwów. Polscy kierowcy nie są aż tak spokojni. Ci zaś zawsze
uśmiechnięci, wyluzowani.
Gdzieś daleko w Bretanii |
Autostop był niezmiernie trudny, być może ze względu na
dzień tygodnia - sobotę. Przejechałem tego dnia bardzo krótki dystans. Zrobiłem
też zakupy, w skład których wchodziło obrzydliwe w smaku mleko, francuskie
mleko. Jechałem z kilkoma osobami. Pamiętam szczególnie pewną starszą panią,
która dowiedziawszy się o moim pochodzeniu, zapytała: Czy jedzie pan do Caen?
Kaplica przed przypływem... |
...i po jego rozpoczęcu |
Umiała wypowiedzieć kilka słów po polsku i znalazłem z nią
transport. Później udało mi się dojechać na pewną stację. A z tej stacji na
kolejną. A tam już spotkałem naszych.
NAJLEPSZY PRZYJACIEL AUTOSTOPOWICZA
Powiadają, że najlepszym przyjacielem człowieka jest pies.
Autostopowicze to też ludzie, ale naszymi najlepszymi przyjaciółmi są truckerzy,
czyli kierowcy ciężarówek. Dowodem na to był Tadeusz, którego spotkałem na
jednej ze stacji. Widząc polskie tablice rejestracyjne, spytałem, czy nie
zaparzyłby mi kubka kawy. Bez problemu zaakceptował moją prośbę. Dodatkowo
otworzył spiżarnię z której dostałem francuską bagietkę z polskim boczkiem.
Takie oto przymierze było moim obiadem.
Odpocząłem i podładowałem telefon na stacji. Jednak dalszego
transportu wciąż należało szukać. Łapanie autostopu odbywa się na trzy sposoby:
- Klasyczny(tak to się fachowo nazywa), tj. z wyciągniętym
ramieniem i uniesionym w górę kciukiem.
- Na tabliczkę - czyli piszemy nazwę docelowego lub
przelotowego miasta gdzie chcemy się dostać
- Na Jana (to już moja nazwa)
Trzeci, bardzo ciekawy sposób, to nic innego jak pytanie
kierowców, na stacjach i parkingach, czy nie zabraliby pasażera na gapę. Jest
to zdecydowanie lepsza metoda niż stanie przy wyjeździe ze stacji z tabliczką
czy kciukiem. Jako iż byłem na stacji, próbowałem owej „metody na Jana”.
FRYTKI Z MAJONEZEM
Dogadałem się z Francuzem i dwoma Belgijkami w sprawie transportu.
Okazało się, że ich docelowym miejscem jest francuskie Lille. No to w drogę. Po
drodze wymiana zdań z Julie. Niestety nie mówiła zbyt dobrze po angielsku,
dlatego rozmowa z uroczą damą nie była całkowicie owocna. Cel mimo to został
spełniony, dojechałem do parkingu przed Lille. Parking Phalempin, który
zapamiętam bardzo dobrze, za sprawą husarii, czyli wesołego oddziału polskiej,
ciężkiej, ciężarówkowej kawalerii.
Jeszcze dalej w Bretanii |
Niezła miejscówka na przekimanie |
Phalempin, sobota wieczór, ciężko się jakkolwiek wydostać,
tylko kilka osobowych samochodów czasami przyjeżdża się tankować. Nastała noc i
niełatwo było o podwózkę. Poszedłem zatem rozejrzeć się po parkingu. Tam - raj.
Z oddali słychać nieobce pewnie i wam słowa na K. Szybkimi krokami udałem się
do liczącej ponad 15 osób grupy. A tam radość wszędzie, śmiech, piwko i
dowcipy. Pytają mnie - mały, skąd się tu wziąłeś, podając piwo i znakomite udka.
W tym momencie przypomniałem sobie, jak smakuje ciepły posiłek.
O jeździe nie było mowy, wszyscy kręcili pauzy i wyjazd mógł
mieć miejsce dopiero w poniedziałek rano. Czekałem z kierowcami do owego dnia.
Noc spędziłem w pustej naczepie ciężarówki Sebastiana. Sebastian podróżował z
córeczką - małą Anią, dla której wyprawa do Londynu była nagrodą za wzorową
naukę.
JAK U BABCI
Niedziela, 22 września 2013
Kierowcy postanowili zjeść obiad. Obiad tym lepszy, że
domowy. Zebrał się nawet większy kolektyw. Ponad dwudziestu polskich
truckerów poznałem tego dnia. Przygotowania do posiłku szły wyjątkowo sprawnie.
Dyrygował Jurek, którego żartobliwie określono „kierownikiem”. Wysłano
delegację do spożywczego. Niebawem powrócili z łupem. Uruchomiona została
bateria z 5 lub 6 butli gazowych. W polowej kuchni sprawdził się przede
wszystkim Dawid, mistrz rosołu. Dodatkowo drugie danie, czyli tradycyjne
niedzielne kartofelki ze schabowym. Ta potrawa już dawno tak mi nie smakowała.
Czyjaś ręka wystaje z kadru, niczym łapa pana Irka z teleturnieju "Piraci"- starsi czytelnicy na pewno pamiętają |
Pięknym widokiem była mała Ania. Ubrana w różowy kubraczek,
w kitce, siedziała na malutkim krzesełku i małym widelczykiem, jadła
ziemniaczki ze swojego małego rondelka.
Dostałem też drugi obiad od pewnego kierowcy z Żagania,
którego nie omieszkam nie wspomnieć, lecz którego imienia niestety nie pamiętam.
Po obiedzie oczywiście kawa i długie rozmowy. Kierowcy są bardzo kulturalni -
ten, który pierwszy powiedział brzydkie słowo, musiał pozmywać po posiłku.
Jestem pewien, że ten weekend na długo zapadnie w mojej
pamięci. Nieczęsto spotyka się tak liczną, wesołą grupę na drugim końcu Europy.
Pan Kierownik dowodzi baterią butli gazowych |
Dalsza część dnia to poszukiwanie transportu. Okazało się,
że najlepszą opcją będzie jazda z mistrzem Dawidem. U niego na naczepie
znalazłem kąt, gdzie mogłem rozłożyć swój śpiwór. O drugiej w nocy wyruszyliśmy
na wschód.
WHEN THE WILD WIND BLOWS
Dawid okazał się znawcą muzyki metalowej. Na brzmienia nie
mogłem narzekać. Miłośnik zespołu Iron Maiden nie tylko uraczył mnie podwójnym
śniadaniem, ale również wypowiedział wiele mądrych słów. Na moje życzenie
mieliśmy wysłuchać piosenkę „When the Wild Wind Blows” o wschodzie słońca.
Obfite zachmurzenie było jednak zbyt dużą przeszkodą do oglądania tego codziennego
zjawiska, a piosenka nie odnalazła się wśród bogatego jukeboxu.
Dojechaliśmy wspólnie do Niemiec, gdzie już z pomocą CB
Radia udało się namierzyć kolejny transport. Dojechałem do zjazdu na Żary,
czyli byłem już jedną nogą i śródstopiem drugiej w domu.
Ostatnio byłem autostopem w Niemczech - zatem nie będziecie musieli czekać zbyt długo na kolejne relacje :)
Ostatnio byłem autostopem w Niemczech - zatem nie będziecie musieli czekać zbyt długo na kolejne relacje :)
W LICZBACH:
1 niezapomniany weekend na parkingu
2 wariatów
2 1/3 spełnionych wielkich marzeń
4 przejechane państwa
8 dni wyprawy
23€ kapitału wyprawy
24 kierowców
ok. 3271 kilometrów autostopem
2 wariatów
2 1/3 spełnionych wielkich marzeń
4 przejechane państwa
8 dni wyprawy
23€ kapitału wyprawy
24 kierowców
ok. 3271 kilometrów autostopem
Krzysztof "Zapałek" Zapalski
podróżnik, autostopowicz, włóczykij
Korekta: Doktor
Korekta: Doktor
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz