czwartek, 14 listopada 2013

Gargulce, Święty Michał i Polacy na rozjazdach


Mając dwadzieścia trzy euro... Stary worek marynarski... Ulubiony śpiwór... Bez namiotu... Wyruszyłem... Sam... Po widok z Wieży Eiffel’a... Po przypływ Mont Saint Michel... Po marzenia...




Na wstępie pragnę Was, Drodzy Czytelnicy, przeprosić za opieszałość w pisaniu relacji. Spowodowana została przeprowadzką i natłokiem zajęć związanych z rozpoczęciem studiów. 

Jednocześnie podaję do oficjalnej informacji, iż zakończona została współpraca pomiędzy mną, tj. Krzysztofem Zapalskim a.k.a. Zapałek a Michałem Milianem a.k.a. Bronek. Zakończona została jedynie współpraca związana z blogiem, który od teraz prowadzić będę samodzielnie. Relacje między nami pozostają oczywiście jak najbardziej przyjazne a powód zakończenia współpracy jest naszą wewnętrzną sprawą.

KICKOFF

O celu wyprawy zadecydowała chwila patrzenia na listę marzeń. Nie miałem odpowiedniego zabezpieczenia finansowego, toteż zaplanowałem przeprowadzić ekspedycję „na szalonego Anglika”. W jednej z telewizji można było swego czasu oglądać program, gdzie łysy Anglik podróżuje po Europie mając 5€ na dzień. Ja miałem 23€ na... nie wiadomo ile dni.

Sprawdzone- Wieża Eiffla dalej stoi
Wyruszyłem 16 września o 6.30. Niezbyt znakomita pogoda, tj. całkowite zachmurzenie i mżawka w najmniejszym nawet stopniu nie potrafiły przemóc mojego hartu ducha. Wszak przez prawie całe wakacje pracowałem tu i ówdzie i wreszcie udało mi się opuścić dom na dłużej. Łapanie autostopu było nieco skomplikowane i zanim dojechałem do polsko-niemieckiej granicy zegar wskazywał czas pomiędzy godz. 9 a 10.

École militaire
Na szczęście jazda była przyjemna, podwoził mnie Krzysztof. Klimaciarz. Spotkanie klimaciarza w trasie wiąże się z radością, rozmową o muzyce i złotych czasach polskiego punka. Występuje też standardowe pytanie i z reguły standardowa aczkolwiek ciesząca odpowiedź:
-A czego to się kiedyś słuchało?
-Dezerter, Sedes, Siekiera (i tu często się pojawia szeroki uśmiech).
 
Widok z wieży na Sekwanę
Mój szofer opowiadał, jak to za młodu popalał pewną roślinę pochodzącą głównie z rejonów Kaukazu i Dalekiego Wschodu oraz jak mieszkał na squotach. Dojeżdżamy do parking Uhry, gdzie szukam kolejnego transportu...


Spotykam pewnego wrocławianina, który na moje nieszczęście ma już pasażerów na gapę - łotewscy hitchhikerzy. Poszukując dalej podwózki spotkałem Darka. 24 godziny później znalazłem się w Paryżu. Darek, trucker z mazurskich stron, okazał się wybornym gospodarzem. Przejechałem z nim mnóstwo kilometrów. Co ciekawe - również stary klimaciarz. Rozmawialiśmy szczególnie o numerach, które miały miejsce za czasów szkoły. Jednak nie był to jedyny temat - spędziliśmy razem sporo czasu a w kabinie ciężarówki porusza się niejedno zagadnienie...

MAGIA KRÓTKICH PAUZ

Podczas jazdy zostałem oczywiście odpowiednio ugoszczony. Tutaj pojawia się zagadnienie, które zawsze podczas jazdy wydaje mi się świetne. Sprawa, która dla kierowców jest czymś normalnym a nawet niekiedy uciążliwym, dla autostopowiczów bywa niekiedy piękna. Chodzi o krótkie pauzy. Wiadomo, tachograf nakazuje kierowcy powziąć odpowiedni czas odpoczynku. Wtedy to następuje zatrzymanie pojazdu, śniadanie, rozprostowanie nóg. Wyobraźcie sobie, jak miłym uczuciem jest oglądanie zachodu słońca, przy dobrej muzyce i kawie. Do tego rozmowa. O czym rozmawia się podczas pauzy? O starych karabinach!

Czajnik nie próżnował
Niemcy to kraj, w którym mimo wyśmienitych dróg, są nieustanne remonty nawierzchni. Nie znany jest tego dokładny powód. Mimo to, natężenie ruchu jest zawsze olbrzymie. Szczególnie na trasach tranzytowych. Jednakże nie utrudnia to jazdy. Podróż przebiegała bez nieprzyjemnych zajść, poza jednym ponad godzinnym korkiem.

ŻEGLUGA ŚRÓDLĄDOWA

Jadąc przez Niemcy nie widziałem zbyt wiele szczególnych miejsc. Trudno się dziwić obserwatorowi zza szyby pojazdu. Flora jednakowa jak w Polsce(będzie tak aż po Atlantyk, wszak poruszałem się po bardzo zbliżonych do siebie szerokościach geograficznych). Wśród przedstawicieli lokalnej fauny  szczególnie dają się poznać miniaturowe króliki, żyjące w okolicach autostrad (Francja). Zaobserwowałem również doskonałe wykorzystanie rzek. Liczne kanały i barki po nich pływające. Nie inaczej było w Belgii i Holandii.

Dunaj to nie jest na pewno
Podczas pokonywania trasy, przekroczyliśmy Niemcy, Belgię oraz Holandię. Wszędzie gdzie tyko się zatrzymujemy, staram się złożyć podpis: „Tu byłem - Zapałek”. Słuchanie stacji radiowych Beneluxu nie zachwyciło mojego słuchu. Rzekłbym nawet, że ten zmysł nieco ucierpiał przy tej czynności.

WIECZORNY CHŁÓD

Dojechaliśmy do Lille (francuskim - w Belgii też jest takie miasto). Za miastem znaleźliśmy z problemami postój. Zbliżała się noc, a o nocleg było bardzo ciężko. Padał deszcz, do tego wiatr. Poprosiłem więc rodaka o pomoc. Udało się i do listy dziwnych miejsc noclegowych dopisuję kabinę ciężarówki. Przedtem jednak wypiliśmy po piwku - był to znany i lubiany szczególnie na Kaszubach Specjal. 

Tej budowli chyba nie trzeba nikomu przedstawiać

Górne łóżko, czyli jaskóła, to niezbyt wygodna lokalizacja ze względu na moje gabaryty. Rekompensacją było ciepło, brak wiatru i opadów. Szczęśliwie przetrwałem noc i następnego dnia ruszyliśmy razem w dalszą trasę.

NA SZALONEGO ANGLIKA

Następnego dnia, tj. 17 września, przed południem byłem już na jednej z obwodnic Paryża. Przejechałem pod wielkim tunelem znanym jako Tunel Roosevelta oraz obok lotniska de Gaulle’a. Pasy startowe tego lotniska biegną ponad autostradą i ciekawym widokiem jest zobaczyć startujący samolot zaraz ponad głową.


Wysiadłem na obwodnicy Paryża. Nie mając zbyt wielu pieniędzy, postanowiłem sposobem Anglika Leona spoufalić się z lokalną ludnością. I tak pierwsza próba rozmowy, zakończyła się wytyczeniem mi trasy do Paryża oraz postawieniem dwójki na bilet. Automat na bilety nie działał, więc podmiejskim autobusem jechałem na partyzanta. Po drodze rozmawiałem z uczniami jednej ze szkół.

CHAMP-DE-MARS

Cena biletu jazdy koleją RER wyniosła mnie 2,60€. Udało mi się dostać do planowanej stacji - do Pól Marsowych. Tam jak wiadomo, stoi WIEŻA EIFFLA. Postanowiłem wejść schodami, co kosztowałoby mnie 3,50€. Schodami można dojść do mniej więcej połowy wieży. Dalej można jedynie jechać windą, co jest jednak droższe. I znów rozmawiałem z ludźmi, czy nie udałoby się postawić mi biletu na wjazd. Zaczepiało mnie mnóstwo imigrantek, RZEKOMYCH wolontariuszek. Zbierały na cele dobroczynne... Bez indentyfikatora i legitymacji, zbierały pieniądze i podpisy na śmiesznej liście wydrukowanej w najbliższym punkcie ksero. Wiele jest kombinatorskich sposobów na zarobienie pieniędzy...



Ujrzałem wieżę, jej wielkość i umiejscowione przy niej Pola Marsowe. Szwędałem się tu i ówdzie przez ponad godzinę, myśląc też o tym, co można zjeść i jak spędzić spokojnie noc w przyjaznych warunkach(nie pada, nie wieje, nie ma w okolicy złodziei ani stróżów prawa).

ADRIAN

Spacerując po Polach Marsowych, spotkałem pewnego backpackera. Nie był to na pewno turysta, ani też tubylec. Plecak, fryzura i rysy twarzy mówiły o tym aż zanadto. Po chwili rozmowy okazał się być... Polakiem mieszkającym w Londynie. I jak to Polacy na obczyźnie, szybko nawiązaliśmy kontakt. Suma na wejście na wieżę była już uzbierana, zatem razem podjęliśmy się próby jej zdobycia. Niestety, budowla jest dostępna tylko dla osób z podręcznym bagażem. Łatwo dogadaliśmy się co począć - pierwszy wjechałem ja, Adrian pilnował bagażu, a później nastąpiła zamiana.

Wiatrak na Moulin Rouge dalej się kręci
Widok z Wieży Eiffla - niesamowity. Nie do opisania. Dostałem się na jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc świata. Oczywiście, musiałem dokonać tego, po co to całe przedsięwzięcie miało miejsce - spełnienie jednego z marzeń. Jednego z siódemki moich największych marzeń - splunięcia z Wieży Eiffla.
Możecie uznać ten fakt za niekulturalny a wręcz obrzydliwy, ale któż z nas będąc dzieckiem, nie pluł z okna na piętrze celem obserwacji prędkości spadku wytworu jamy ustnej? Podobno faceci są dzieciakami do końca życia, zatem wszelkie wątpliwości powinny być już rozwiane.



Po dokładnym odmierzeniu liczby schodków wieży, tj. 670 nastąpił czas by w końcu zejść na dół. Udaliśmy się pod Łuk Triumfalny w Paryżu. Jak to często bywa przy bezpieniężnym podróżowaniu - weszliśmy wejściem pod prąd, aby ominąć możliwe opłaty. Dookoła budowli wielkie rondo - ruch nieustanny we wszystkich kierunkach, ale w końcu udaje się zrobić kilka zdjęć i obejrzeć ten monument.

Marynowane grzyby z domowej spiżarni, bardzo przypadły Adrianowi do smaku

W końcu jednak przyszedł czas na posiłek. Spożyliśmy go w parku de Monceau. Otworzyłem plecak i co tylko miałem zostało podzielone, a były to kiepskie zapasy. Jednakże posililiśmy się i udaliśmy się na Plac Pigalle. Na tym placu NIE MA KASZTANÓW. Są natomiast sex-shopy i burdeliki. Wieczór był ciepły, zatem francuskiego wina próbowaliśmy w plenerze. Nie znaleźliśmy legendarnych win w kartonach, toteż piliśmy trunki w cenie ok. 5 oraz 7,5€. Dodatkowo zrobiliśmy kilka zdjęć - wiatrak na Moulin Rouge dalej się kręci.

KOŚCIÓŁ ŚW. TRÓJCY

Gdy noc rozpostarła już swe ręce nad miastem, należało znaleźć przystań, miejsce noclegowe. Adrian był wprawiony w szwędaczce i bardzo dobrze obaj wiedzieliśmy gdzie możliwy jest spokojny sen. Najlepszym miejscem okazał się Kościół de la Sainte Trinité.

Pomiędzy środkowym a prawym wejściem stoi jak widzicie filar. Za tym filarem przetrwałem noc.

Między jednym a drugiem filarem przed kościołem udało się przetrwać noc. Nazajutrz, czyli 18 września umyłem włosy w łazience w jednej z restauracji typu fast-food. Stamtąd poszliśmy obejrzeć dziedziniec Luwru. Znakomite budowle i setki rzeźb na budynkach. Ruszyliśmy w stronę Katedry Notre Dame. Tutaj uwaga, którą zamieszczam na prośbę mojego szanownego czytelnika, tj. Patryka z Chełma. Paryżanki sa piękne, taki wynik obserwacji. Mnóstwo ślicznych kobiet, do wyboru do koloru, wszelkich ras i narodowości. Niekiedy dostawaliśmy oczopląsu.


"Kłódkowy most"
GARGULCE NOTRE DAME

Dotarliśmy do katedry. Jak wszędzie przy ciekawych budowlach, mnóstwo Azjatów robiących dziennie miliony zdjęć. Jako że Adrian miał z sobą lornetkę, oglądaliśmy w pierwszej kolejności ten gotycki ośrodek katolickiego kultu z oddali. Gargulce, diabły, chimery i inne straszydła dalej obserwują miasto z oddali. Zastanawialiśmy się, po co na kościele umieszczono takie piekielne potwory, a odpowiedź brzmi: Mają odstraszać złoczyńców i obserwują każdego niegodziwca. Dostrzegają łotrów. Poza tym gargulce przez swoje paszcze odprowadzają wodę deszczową. 

Backstage katedry Notre Dame, niczym Imperialne Miasto Cyrodiil
W środku budowla jest imponująca. Mrok i tajemnice są wszechobecne. Byliśmy tam w dzień, ale szczególne wrażenie musi być wywierane w nocy.

PARK LUKSEMBURSKI

Kolejną stacją na naszym szlaku był Park Luksemburski, gdzie spokojnie zjedliśmy co tam nam zostało. Tam też wypiliśmy doskonałe piwo Kronenbourg. Na szczęście wolno tam pić parkowce. Niestety również oprócz dobrego humoru towarzyszył nam deszcz. Przemoczeni wyruszyliśmy na cmentarz na wzgórzu Montmarte. 

Dziedziniec Luwru
Park Luksemburski
REST IN CIDER

Cmentarz, ten olbrzymi to też warty uwagi obiekt. Łaziliśmy tu i ówdzie po tym bajkowym miejscu, dobrym do zabawy w chowanego. Stare pomniki i grobowce, porośnięte mchem i bluszczem. Znakomite obeliski sprawiały jakbym był na cmentarzu nr 1 Nowym Orleanie. Po włóczędze usiedliśmy w końcu w spokojnym miejscu, gdzie jedliśmy delicje oraz piliśmy cydr. Ów cydr nie należał do najsmaczniejszych.

Cmentarz na wzgórzu Montmarte

Wędrowaliśmy dalej w górę wzniesienia, gdzie nad miastem znajduje się Bazylika Sacre Coeur. Ten budynek w stylu romańsko-bizantyjskim zbudowano z trawertynu, czyli białego granitu. Nie ma słów, aby opisać ten cud. Na zewnątrz jak i w środku zapiera dech w piersiach, toteż jednogłośnie z moim kompanem orzekliśmy, że warto było wspinać się na szczyt Montmarte.

Bazylika Sacre Coeur
W Paryżu trudno znaleźć jakiekolwiek bramy czy wnęki, gdzie można rozbić obóz i zanocować. Budynki sąsiadujące tak naprawdę ciągną się nieprzerwanie, bez luk. Ciężko zatem o prosty winkiel za którym można przespać noc.

ZNAJOMY GŁOS

W moim atlasie Paryża nie znaleźliśmy drogi prowadzącej do wylotu. Udaliśmy się zatem na stację metra, aby poszukać odpowiedniej mapy miasta. Przy tablicy, na której mapa się znajdywała, usłyszałem dialog złożony ze znajomych mi słów a brzmiał on mniej więcej:
- Dobra, to którędy jedziemy?
- Ta linia chyba będzie najlepsza.
Po chwili rozmawialiśmy już z polską parą. Autostopowicze, którzy wracali z Barcelony. Tak się składa, że łapali już autostop z Paryża i narysowali mi mapę prowadzącą do odpowiedniego miejsca. Wieczorem wyruszam z Adrianem do wskazanego punktu. Po drodze jeszcze zachodzimy na kąpiel.



A jak się może włóczykij umyć w Paryżu? Otóż są tam toalety ustawione przy drogach. Obiekty dość obszerne. Oczywiście przy każdej gablocie znajdują się krany. Toteż wziąwszy przyrządy kąpielowe zaszedłem do jednej z takich toalet, czysty i pachnący ruszyłem dalej.

ZA WINKLEM

Tym razem miejsce w którym spędziliśmy noc nie było jakimś charakterystycznym. Po prostu pomiędzy murkiem a jakimś budynkiem. Byle do rana. Rano stanęliśmy na wylocie. Adi z tabliczką „Toulouse”, ja „Le Mans”

Czyżby bateria znów była rozładowana?

LET’S GO

Dzień 19 września był pochmurny i lekko deszczowy. Im bardziej na zachód, tym bardziej ponuro. Moja trasa była zaplanowana następująco. Dojechać jakkolwiek do Oceanu Atlantyckiego. Udało się to jeszcze tego samego dnia, na kilka przesiadek. Ocean zobaczyłem w miejscowości Giudel-Plage w Bretanii.

KRAINA BEZ AUTOSTRAD

W Bretanii nie ma autostrad. Tłumaczę dlaczego. Na mocy prawa ustanowionego przez królową Annę w XVI w; drogi Bretanii są bezpłatne. Aby droga była francuską autostradą, musi być płatna. Nie ma myta - nie ma autostrady. Powoduje to, że chociaż nawierzchnia jest znakomita, wolno jechać 110 miast 130km/h a droga jest określana mianem ekspresowej.

INSPIRACJA GRAFIKÓW

Bretania wygląda jak lokacja miejska z gier RPG. Kamienne budynki, drewniane okiennice. Gdyby nie samochody i obecne ubiory i kilka nowoczesnych budynków, pomyślałbym że trafiłem w inny, epicki świat. Jeżeli ktoś grał w serię „The Elder Scrolls”, niech przypomni sobie Calderę z Morrowind - podobnie wyglądają bretońskie miasteczka. Przejeżdżałem też obok lasu, który gdyby wierzyć mojemu kierowcy - był lasem legend bretońskich. Stamtąd pochodzić miał czarownik Merlin.


Wieczorem udaje mi się dotrzeć do wspomnianej już miejscowości Guidel-Plage. Oczywiście wskakuję do chłodnego Oceanu. Na szczęście, wybrzeże jest plażowe, nie klifowe. Po wyjściu dostrzegłem tabliczkę napisaną po francusku, gdzie jedynym słowem, które rozumiałem było: „E.Coli”...

Ocean Atlantycki
No to pięknie, myślę sobie. Teraz pewnie zdechnę zanim dojadę do granicy. Jednak po głębszej analizie uznałem, że zatoka była przystosowywana do użytku publicznego i z obecnej niegdyś bakterii E.Coli niewiele złego pozostało.


Widok, nad którym zawieszałem oko, był niesamowity. Co prawda nie widziałem pełni ogromu oceanu, gdyż byłem w zatoce, ale mimo to wrażenia były niezapomniane. Po medytacji postanowiłem wracać. Udać się w kierunku Mont Saint-Michel. Cudu świata, miejsca, którego piękna nie da się opisać...

Wszystkie tabliczki z tras są zbierane i umieszczane w honorowym miejscu pokoju

Noc tym razem miała miejsce gdzieś w miejscowości Guidel. Ustawiłem się na parkingu przy swego rodzaju targowisku, przy drzwiach do banku. Wejście było zadaszone, stąd nie obawiałem się deszczu.

POGRANICZE NORMANDZKO-BRETOŃSKIE

Bardzo dobrze wiedziałem, że Mont Saint-Michel jest miejscem  największych w Europie przypływów. Stąd też czas wyjazdu nie był obrany przypadkowo. 20 i 21 września miały być największe w miesiącu przypływy, związane z pełnią księżyca. 20 września zacząłem łapać autostop już na zachód. Skutkiem tego była podwózka przez niezmiernie sympatycznego Irlandczyka oraz również miłych dwóch afrykańskich imigrantów mieszkających w Rennes.

Kolejne marzenie spełnione!
Góra Świętego Michała to teren sporny pomiędzy Bretończykami i Normandczykami - jedni i drudzy twierdzą, że ten teren przynależy do ich krainy. Wzniesienie góruje nad okolicą. Widać je z odległości wielu kilometrów i robi imponujące wrażenie. Podczas przypływu dojść tam można tylko drogą groblową - tylko ta droga wystaje ponad powierzchnię wody. Okoliczne pastwiska na czas przypływu są opustoszone i zalewane wodą. 

W ośrodku znajduje się katedra Abbaye. Udało mi się wejść pod prąd do ogrodów katedry i lepiej popatrzeć na zatokę Kanału Angielskiego. Udało mi się też wejść bez biletu do jednej z sal katedry. Niestety za daleko nie zaszedłem w tej gotyckiej budowli, gdyż obsługa miała zbyt wielu swoich ludzi rozsianych dokoła. 


Aby obserwować w pełni piękno przypływu, należy obserwować już dwie godziny przed pełnym przypływem. Po włóczędze, zrobieniu zdjęć oraz wysłaniu pocztówek (przy użyciu kodu 2FABE) usiadłem na tysiącletnim murku, spaliłem papierosa i podziwiałem to niesamowite zjawisko. To co było powierzchnią lądu, stało się pod powłoką wodną. Tutaj też ludzie chronili się podczas bitew - wzgórze miało znaczenie strategiczne.



MARZENIA SPEŁNIONE

Tak to spełniłem 2 1/3 wielkich marzeń. Wizyta w Mont Saint-Michel, splunięcie z Wieży Eiffla oraz kąpiel w jednym z trzech oceanów. Uradowany postanowiłem wracać już do domu. Z tego miejsca chciałbym pokrótce opisać francuskich kierowców. Są wyrozumiali i pogodni. W razie konieczności zatrzymują pojazd bez nerwów. Polscy kierowcy nie są aż tak spokojni. Ci zaś zawsze uśmiechnięci, wyluzowani.

Gdzieś daleko w Bretanii
Autostop był niezmiernie trudny, być może ze względu na dzień tygodnia - sobotę. Przejechałem tego dnia bardzo krótki dystans. Zrobiłem też zakupy, w skład których wchodziło obrzydliwe w smaku mleko, francuskie mleko. Jechałem z kilkoma osobami. Pamiętam szczególnie pewną starszą panią, która dowiedziawszy się o moim pochodzeniu, zapytała: Czy jedzie pan do Caen?


Kaplica przed przypływem...
...i po jego rozpoczęcu


Umiała wypowiedzieć kilka słów po polsku i znalazłem z nią transport. Później udało mi się dojechać na pewną stację. A z tej stacji na kolejną. A tam już spotkałem naszych.

NAJLEPSZY PRZYJACIEL AUTOSTOPOWICZA

Powiadają, że najlepszym przyjacielem człowieka jest pies. Autostopowicze to też ludzie, ale naszymi najlepszymi przyjaciółmi są truckerzy, czyli kierowcy ciężarówek. Dowodem na to był Tadeusz, którego spotkałem na jednej ze stacji. Widząc polskie tablice rejestracyjne, spytałem, czy nie zaparzyłby mi kubka kawy. Bez problemu zaakceptował moją prośbę. Dodatkowo otworzył spiżarnię z której dostałem francuską bagietkę z polskim boczkiem. Takie oto przymierze było moim obiadem.

Odpocząłem i podładowałem telefon na stacji. Jednak dalszego transportu wciąż należało szukać. Łapanie autostopu odbywa się na trzy sposoby:
- Klasyczny(tak to się fachowo nazywa), tj. z wyciągniętym ramieniem i uniesionym w górę kciukiem.
- Na tabliczkę - czyli piszemy nazwę docelowego lub przelotowego miasta gdzie chcemy się dostać
- Na Jana (to już moja nazwa)

Trzeci, bardzo ciekawy sposób, to nic innego jak pytanie kierowców, na stacjach i parkingach, czy nie zabraliby pasażera na gapę. Jest to zdecydowanie lepsza metoda niż stanie przy wyjeździe ze stacji z tabliczką czy kciukiem. Jako iż byłem na stacji, próbowałem owej „metody na Jana”.

FRYTKI Z MAJONEZEM

Dogadałem się z Francuzem i dwoma Belgijkami w sprawie transportu. Okazało się, że ich docelowym miejscem jest francuskie Lille. No to w drogę. Po drodze wymiana zdań z Julie. Niestety nie mówiła zbyt dobrze po angielsku, dlatego rozmowa z uroczą damą nie była całkowicie owocna. Cel mimo to został spełniony, dojechałem do parkingu przed Lille. Parking Phalempin, który zapamiętam bardzo dobrze, za sprawą husarii, czyli wesołego oddziału polskiej, ciężkiej, ciężarówkowej kawalerii.

Jeszcze dalej w Bretanii
Niezła miejscówka na przekimanie
Phalempin, sobota wieczór, ciężko się jakkolwiek wydostać, tylko kilka osobowych samochodów czasami przyjeżdża się tankować. Nastała noc i niełatwo było o podwózkę. Poszedłem zatem rozejrzeć się po parkingu. Tam - raj. Z oddali słychać nieobce pewnie i wam słowa na K. Szybkimi krokami udałem się do liczącej ponad 15 osób grupy. A tam radość wszędzie, śmiech, piwko i dowcipy. Pytają mnie - mały, skąd się tu wziąłeś, podając piwo i znakomite udka. W tym momencie przypomniałem sobie, jak smakuje ciepły posiłek.


O jeździe nie było mowy, wszyscy kręcili pauzy i wyjazd mógł mieć miejsce dopiero w poniedziałek rano. Czekałem z kierowcami do owego dnia. Noc spędziłem w pustej naczepie ciężarówki Sebastiana. Sebastian podróżował z córeczką - małą Anią, dla której wyprawa do Londynu była nagrodą za wzorową naukę.

JAK U BABCI

Niedziela, 22 września 2013
Kierowcy postanowili zjeść obiad. Obiad tym lepszy, że domowy. Zebrał się nawet większy kolektyw. Ponad dwudziestu polskich truckerów poznałem tego dnia. Przygotowania do posiłku szły wyjątkowo sprawnie. Dyrygował Jurek, którego żartobliwie określono „kierownikiem”. Wysłano delegację do spożywczego. Niebawem powrócili z łupem. Uruchomiona została bateria z 5 lub 6 butli gazowych. W polowej kuchni sprawdził się przede wszystkim Dawid, mistrz rosołu. Dodatkowo drugie danie, czyli tradycyjne niedzielne kartofelki ze schabowym. Ta potrawa już dawno tak mi nie smakowała. 
Czyjaś ręka wystaje z kadru, niczym łapa pana Irka z teleturnieju "Piraci"- starsi czytelnicy na pewno pamiętają
Pięknym widokiem była mała Ania. Ubrana w różowy kubraczek, w kitce, siedziała na malutkim krzesełku i małym widelczykiem, jadła ziemniaczki ze swojego małego rondelka.

Dostałem też drugi obiad od pewnego kierowcy z Żagania, którego nie omieszkam nie wspomnieć, lecz którego imienia niestety nie pamiętam. Po obiedzie oczywiście kawa i długie rozmowy. Kierowcy są bardzo kulturalni - ten, który pierwszy powiedział brzydkie słowo, musiał pozmywać po posiłku.
Jestem pewien, że ten weekend na długo zapadnie w mojej pamięci. Nieczęsto spotyka się tak liczną, wesołą grupę na drugim końcu Europy.

Pan Kierownik dowodzi baterią butli gazowych
Dalsza część dnia to poszukiwanie transportu. Okazało się, że najlepszą opcją będzie jazda z mistrzem Dawidem. U niego na naczepie znalazłem kąt, gdzie mogłem rozłożyć swój śpiwór. O drugiej w nocy wyruszyliśmy na wschód.

WHEN THE WILD WIND BLOWS

Dawid okazał się znawcą muzyki metalowej. Na brzmienia nie mogłem narzekać. Miłośnik zespołu Iron Maiden nie tylko uraczył mnie podwójnym śniadaniem, ale również wypowiedział wiele mądrych słów. Na moje życzenie mieliśmy wysłuchać piosenkę „When the Wild Wind Blows” o wschodzie słońca. Obfite zachmurzenie było jednak zbyt dużą przeszkodą do oglądania tego codziennego zjawiska, a piosenka nie odnalazła się wśród bogatego jukeboxu.

Dojechaliśmy wspólnie do Niemiec, gdzie już z pomocą CB Radia udało się namierzyć kolejny transport. Dojechałem do zjazdu na Żary, czyli byłem już jedną nogą i śródstopiem drugiej w domu.

Ostatnio byłem autostopem w Niemczech - zatem nie będziecie musieli czekać zbyt długo na kolejne relacje :) 

W LICZBACH:
1 niezapomniany weekend na parkingu
2 wariatów
2 1/3 spełnionych wielkich marzeń
4 przejechane państwa
8 dni wyprawy
23€ kapitału wyprawy
24 kierowców
ok. 3271 kilometrów autostopem

Krzysztof "Zapałek" Zapalski
podróżnik, autostopowicz, włóczykij

Korekta: Doktor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz