W Chełmie musiałem pojawić się najpóźniej 5 czerwca(środa)
rano. Chcąc pozostawić odpowiedni zapas czasu wyruszyłem 2 czerwca(niedziela) o
godz. 11. Poruszając się jedynie po drodze krajowej nr 12, właściwa podróż
rozpoczęła się w Żarach. Kolejnym etapem był Żagań.
Wschodnia Polska już raz była celem mojego wyjazdu, zatem
wiedziałem, czego należy się spodziewać na antypodach naszego kraju. Doskonale
zdawałem sobie sprawę, z trudnościami które mnie tam spotkają a najgorszą z
nich, jest trudność w łapaniu autostopu. Powoduje to niezliczona liczba
różnorakich przemytników. Każdy z Was, Drodzy Czytelnicy domyślać się musi,
jaki zysk przychodzi z mniejszego lub większego szmuglu handlu z
sąsiadem.
Żagański początek trasy |
Jednakże, byłem jeszcze na zachodzie i tutaj łapanie
autostopu nie było wcale trudne. Udało mi się nawet zatrzymać wóz kempingowy,
którym podróżował Daniel. Mimo iż, nie podróżowaliśmy wspólnie zbyt długo,
wymiana zdań przebiegała bardzo sympatycznie. Od tego kierowcy dowiedziałem się
wielu ciekawostek odnośnie mieszkańców dawnej Jugosławii oraz o plażach wyspy
Lanzarote(położonej w archipelagu Wysp Kanaryjskich). Wyobraźcie sobie, że na
tej wyspie, plaże składają się z czarnych, niemal idealnych kamiennych kul.
Pomiędzy nimi zielony bursztyn zwany
oleiną. Daje to niesamowity efekt wizualny.
Tutaj pozwolę sobie przytoczyć cytat Daniela. Cytat, który
zapadł mi bezgranicznie w pamięci. Podróże są jak to określił: „Zbieraniem
waluty konwersacyjnej”
Dojechawszy do Leszna, trafił mi się bardzo długi kurs.
Udało mi się spotkać kierowcę, który jechał do Lublina, z krótkim postojem w
Radomiu. Był to jeden z dwóch kierowców, z którymi wykręciłem większy
kilometraż. Na imię było mu Adrian. Ów Adrian trochę natłukł mi do głowy i
nieźle pouczył odnośnie licznych możliwości związanych z moją przyszłością.
Jakkolwiek nie patrzeć- facet mówił co najmniej mądrze i rozsądnie.
Około północy byłem w Lublinie. Czas bardzo dobry. Za namową
Adriana poszedłem peryferiami miasta wzdłuż drogi na Chełm/ Dorohusk(czyli
oczywiście naszej 12). Nie była to decyzja błędna, udaje mi się dorwać
transport do Chełma. W nocy z niedzieli na poniedziałek około godz. 2.00 byłem
już w Chełmie, gotów do snu na przystanku autobusowym przy ul. Okszowskiej.
Podczas kursu Lublin- Chełm, stała się rzecz całkowicie
nieciekawa. Podczas ładowania mojego telefonu w ładowarce samochodowej, doszło
do nieznanego pochodzenia zwarcia, które załatwiło na amen mój telefon.
Pożegnałem się z możliwość kontaktu ze światem oraz robienia zdjęć(niestety,
aparatu się nie dorobiłem i wszystkie „fotografie” mam tylko dzięki telefonom).
Dlatego też, moja relacja jest nieco uboga w zdjęcia.
Głogów |
Po dwóch godzinach snu, obudziłem się. Nie mając już wody,
ruszyłem do Dorohuska, aby dojechać wschodniego krańca „polskiej drogi 66” . Wyobraźcie sobie jedno
miejsce. Główna ulica miasta Chełm(ul. Lubelska), które kiedyś było stolicą
województwa. Gdzieniegdzie przy tej ulicy, spotkać można było drewniane chaty,
pomalowane na czarno, niekiedy z przybijaną blachą lub papą. Na dachu… eternit.
Podobne budowle są już rzadko spotykane nawet na zachodnich wsiach, jednakże,
tutaj taki widok nikogo nie dziwi. Niestety, wspomniany wcześniej brak sprzętu
do strzelania fotek uniemożliwił mi pokazanie Wam takowych widoków, zatem
musicie polegać na moich słowach i własnej wyobraźni..
Wysłanie kilku pocztówek oraz oglądanie Dorohuska- tak mijał
mi poniedziałkowy poranek. Postanowiłem również czegoś, co każdy globtroter
czyni podczas podróży a co niekiedy jest jej najciekawszym etapem- INTERAKCJA Z
LOKALNĄ LUDNOŚCIĄ! Widząc młodego człowieka chodzącego wokół domu, podszedłem z
pytaniem, czy nie poratowałby podróżnika z drugiego końca Polski, kubkiem
herbaty. Liczyłem raczej na odmowę, lecz ku memu zdziwieniu, zostałem
zaproszony do domu. Przedstawiłem się, opowiedziałem swoją historię, w zamian
dostałem oprócz wyśmienitej herbaty, również drugie śniadanie.
Rock'n'Roll is all I want... |
Wróciłem do Chełma, gdzie do środy pomieszkiwałem u mojej
ciotki(nie chciałem jej budzić w nocy z racji jej słusznego wieku). Tego dnia
nie przeżyłem więcej przygód, godnych przedstawienia.
Nazajutrz, mając pełną tabakierę, postanowiłem obejrzeć
Chełm. Skoro kotwiczyłem w tym mieście należało je poznać. Z miastami jest jak
z monetą. Moneta posiada awers i rewers- tak samo miasto. Awersem jest strona
reprezentacyjna, ważniejsza. W miastach są to doniosłe budowle- kościoły,
ratusz, stare zabudowania. Przekazują nam historię o danym miejscu, jak godło,
czy głowa monarchy przekazują informacje nt. pochodzenia pieniążka. Jest też
rewers, reszka, strona dopełniająca. Pokazuje nominał czyli wartość bilonu. W
mieście jest to jego całokształt, mówiący o znaczeniu danego miasta. Zawierają
się więc w tym zakłady przemysłowe, położenie miasta, jak również poziom jego
bogactwa(lub jego brak). Monety i miasta, mają jeszcze jeden ważny element-
kant. Przy odrobinie zręczności jest możliwe osadzenie monety na kancie. Każdy
numizmatyk potwierdzi, że monety różnią się tym elementem- jedne są gładkie,
inne mają nacięcia. Kantem miasta, są jego mieszkańcy. Postanowiłem po raz
kolejny poznać nowych ludzi, osadzając na kancie miasto Chełm.
Kalisz, szybka słit-focia na czerwonym :) |
Obejrzałem późnobarokowy kościół pw. Rozesłania Apostołów,
następnie Bazylikę, która góruje nad miastem. Następnie udałem się na rynek
miasta. Należało znaleźć stały element podróży tj. spelunę i tam zaczerpnąć
informacji o mieście. Znając odpowiednio punkowe klimaty zacząłem szukać ludzi
odzianych w glany. Po kilku nieudanych próbach spotkałem „Prezesa Chełmskiego”
oraz Patryka którzy zaznajomili mnie z klimatem chełmskim…
Udało mi się skosztować znanego w całej Polsce trunku o
nazwie Jabłuszko Sandomierskie. Każdy, kto dysponuje jakąkolwiek wiedzą o
tanich winach, z pewnością słyszał o tym napoju. Kolejnie, udaliśmy się do
lokalu o nazwie Corso. Rozmawialiśmy dość długo, odpowiednio wpisując do mojego
dziennika namiary, oraz ciekawe pozycje muzyczne. Finalnie, ustaliliśmy
tematyczną, punkową imprezę na dzień następny.
Tu krótki przerywnik, który mam w zwyczaju, stali czytelnicy
chyba domyślają się, że chodzi o… SPELUNA ZONE!
Jeżeli zdarzy się Wam trafić do miasta które właśnie opisuję
zajdźcie koniecznie w dwa miejsca.
Bar na Krzywej- po prostu speluna, godne miejsce dla każdego podróżnika. Każdy
znajdzie tam kąt dla siebie, kufel zimnego piwa oraz informacje o okolicy.
Corso- lokal-kwintesencja. Co prawda nie jest to speluna,
ale jadło jest przednie. Browar również dostępny. Jest to kwatera główna
chełmskich klimaciarzy a więc ludzi poczciwych. Usłyszeć również można tu
wszelkie gamy rocka. Jako, że lokal
mieści się w piwnicy, należy zejść schodami mieszczącymi się przed lokalem
Crazy Pizza. Aby tu trafić, należy zejść z Placu Łuczkowskiego w ul. Kopernika.
Dodatkowo warto zahaczyć o:
Magic Shop- ul. Obłońska 5. Tutaj można dostać znane w całej
Polsce tanie wino dla koneserów o nazwie Jabłuszko Sandomierskie.
Wszystkie adresy podane w zakładce ‘Dla podróżników’.
Nadeszła środa i wszystkie formalności, dla których
przyjechałem na wschód, zostały dopełnione. Około godz. 15.30 zameldowałem się
w Corso. Uprzednio, wpadłem na pomysł, który już od dłuższego czasu chodził mi
po głowie- konstrukcja prysznica autostopowicza. Nie było to nic innego jak
pięciolitrowa butla wody, z ponacinaną zakrętką. Pięć litrów więcej dźwigania
jednak opłaca się, dając możliwość zadbania o higienę w warunkach
ekstremalnych, takich jak spanie na odludziu.
Wróćmy jednak do owej imprezy. Była to najlepsza forma
poznania tubylców. Wszystko odbywało się pod wiaduktem, pełniącym główne
miejsce plenerówek. Miałem okazję spróbować „Punkowego Malibu”. Lokalny trunek,
niskiej klasy, składający się z niezbyt dobrze „przegryzionych” ze sobą
składników jakimi były: ukraiński spirytus, cukier i mleko. Możecie zapytać-
jak to, panie Zapalski, piłeś pan alkohol z obcymi ludźmi? Odpowiem pytająco-
czy Tony Halik, znał te wszystkie plemiona do których jeździł?
Zbliżała się noc, którą gdzieś jednak musiałem spędzić. Całą
grupą udaliśmy się do opuszczonego domu, właściwie chaty. Dwupokojowa chałupa,
gdzie w jednej z izb był stół, krzesła i inne przyrządy dla gości. Drugi pokój
spełniał rolę graciarni, w której znajdowały się dwa łóżka. Jedno z nich było
przeznaczone dla mnie. Zostałem znakomicie ugoszczony, przez niezmiernie
uprzejmych ludzi, których mam nadzieję jeszcze kiedyś spotkać.
Nie sposób nie wspomnieć moich wesołych towarzyszy. Osoby,
które poznałem nazywano: Karolina, Milena, Bysio, Doktor, Marcin, Patryk,
Prezes(o tej dwójce już wspominałem), Pączek, Spirit.
Poranek zaowocował średnią pogodą. Prysznic został
wykorzystany a butla uzupełniona na stacji paliw. Dnia poprzedniego, dostałem
od Chełmskiego Prezesa, podarunek w postaci kompasu. Kolejny element ekwipunku,
który dostaję- wartość sentymentalna mojego ekwipunku znacznie przewyższa
wartość materialną.
Natomiast pora była już na powrót do domu. Nie mając wciąż
sprawnego telefonu ani zegarka nie mogłem odpowiednio określić godziny. Dopiero
zatrzymując pierwsze auto jadące do Lublina dowiedziałem się, że jest 8.40.
Liczby na słupkach hektometrowych zmniejszały się z każdą minutą, co oznaczało,
że zbliżam się do celu mojej jazdy tj. Łęknicy i drugi koniec kraju.
W międzyczasie, w Lublinie zmiana pogody. Przemokłem do
suchej nitki, tabliczki z nazwą miejscowości nadawały się do śmietnika. W
butach mokro a słońca nie było widać. Jak już wiece ze zdjęć, miałem tabliczkę
z napisem Rock’n’Roll. Coś miała w sobie ta tabliczka, bo oprócz punkowych
klimatów w Chełmie, spotkałem w mieście Zwoleń starego punka. Był to pracownik
stacji paliw w wieku 45-55 lat. Opowiadał o młodości, koncertach, muzyce…
Podsumował nasz dialog zdaniem: Młodość jest świetna.
Spośród wielu kierowców, nie sposób każdego przytoczyć.
Najczęściej zapadają w pamięć ci, z którymi pokonuje się długie odcinki tras.
Występuje tu specyficzna więź. Każdy autostopowicz, który przeżył podobne
przejazdy może to potwierdzić. Jest to relacja, niemal identyczna, do tej,
która wywiązuje się pomiędzy radiowym spikerem a słuchaczem telefonującym do
studia, podczas nocnej audycji dla niedoszłych samobójców.
Chciałbym przybliżyć postać Bartka, z którym pokonałem trasę Piotrków Trybunalski- Jarocin. Gdyby
nie droga nr 12, jeszcze wieczorem ujrzałbym Bałtyk. Mój szofer, zmierzał
bowiem do Świnoujścia. Bartka mogę opisać jedynie pozytywnymi słowami, 21-latek
był niedościgniony w uprzejmości. Wymienialiśmy się przeżyciami. Poznałem też
kilka ciekawych przepisów kulinarnych. Na rozchodne, wcisnął mi piątaka, z
usilnym przykazaniem wypicia wina za jego zdrowie.
Kilka słów o florze. W Polsce centralnej i wschodniej
zauważyłem liczne uprawy zbóż oraz ziemniaków. Zboża uprawiane to przeważnie
rzepak oraz żyto. Zachód jest mniej zagospodarowany rolniczo, natomiast
przeważają lasy. Bezmiar zieleni był przystępny wszędzie. Niezmierzona liczba
pagórków, które tak uwielbiam podziwiać i na które z niemniejszym animuszem się
wdrapuję. Widok linii energetycznych biegnących przez pola donikąd. Typowy,
polski, wiosenny krajobraz. Tak pospolity i tak niezwykły...
Powracając do moich przygód. W Jarocinie byłem późnym
wieczorem i nie złapałem już dalszego transportu. Wieczorem, odwiedziłem jednak
katolicki cmentarz w Jarocinie, ze świetną budowlą. Budowla to miejsce
upamiętniające polskich i radzieckich żołnierzy, poległych w Jarocinie podczas
II wojny światowej. Budowla na planie kwadratu. Właściwie były to połączone z
sobą u góry kolumny. Na planie kwadratu. Kolumny barwy białej. Całość wyglądała
jak demoniczna świątynia bądź mroczne mauzoleum rodem z gier RPG.
Noc spędziłem na parkingu w podwórzu przy ul. Śródmiejskiej
32. Karimata, śpiwór, folia ratunkowa zapewniły wysoką temperaturę. Każdy, kto
spał kiedyś pod gołym niebem potwierdzi, że wstaje się wtedy znacznie wcześniej
niż śpiąc w łóżku, toteż moja pobudka o godz. 6.10 wcale mnie nie zdziwiła.
Kolejny dzień dał mozolny powrót do domu. Zanim jednak
mogłem zasiąść we własnym fotelu, musiałem dotrzeć do Łęknicy aby przejechać
całość trasy. W Łęknicy przeszedłem przez stary most graniczny, będąc przez
minutę na terenie państwa niemieckiego. Ta graniczna miejscowość jest godna
uwagi! Nie ze względu na bazar mieszczący się przy granicy, gdzie przechodząc
myślałem, że jestem w Marrakeszu, a ze względu na Park Mużakowski. Ozdoba
Łużyc. Świetne cuda przyrody, których jednak nie miałem czasu podziwiać, jednak
planuję uczynić ten park miejscem jedno lub dwudniowej wyprawy.
Jak to zwykle bywa na terenach przygranicznych, autostop był
trudny jak diabli. W końcu jednak udało mi się dostać do Żar. I hop do domu.
Kolejna wyprawa, kolejne doświadczenia, kolejne przygody. I
choć na chwilę obecną mam zaledwie 7900 autostopowych kilometrów, byłem już
tytułowany jako podróżnik i włóczykij, nie zaś jako turysta. Po każdej relacji,
jestem zalewany pytaniami, gdzie zamierzam się udać w poszukiwaniu dalszych
przygód. Odpowiem tutaj wszystkim zainteresowanym- nie mam zielonego pojęcia.
Takie rzeczy przychodzą góra na tydzień przed wyjazdem. Mam niepohamowaną
ochotę na Amerykę Południową- niestety w najbliższym czasie jest to niemożliwe.
W LICZBACH:
4. wyprawa w karierze; wyprawa trwająca:
6 dni; podczas których poznałem:
9 niesamowitych chełmian; podróżując jedynie drogą krajową
nr:
12; wydałem:
26zł wydatków koniecznych. Natomiast, przewoziło mnie:
30 kierowców; zapisałem ponad:
55 stron dziennika, pokonując łącznie:
Krzysztof "Zapałek" Zapalski
podróżnik, autostopowicz, włóczykij
BONUS!
W tej relacji bonusem jest jedno zdjęcie, które nie powinno ujrzeć światła dziennego...
świetne podsumowanie! :) super jest spotkać takiego ludzia jak ty, niesamowicie pozytywnie zakręconego :D pozdrowionka z chełma i zapraszamy ponownie!
OdpowiedzUsuńP.S. sprawdź maila ;)